Franciszek Chwaliszewski z Garzyna urodził się 5 grudnia 1927 roku. Miał dwie siostry i dwóch braci. Wychowywali się w Mierzejewie, gdzie ojciec pracował w majątku. Tam rozpoczął też szkołę podstawową. Niestety wojna przerwała naukę i siódmą klasę kończył już jako dorosły.
Pan Franciszek doskonale pamięta lata dzieciństwa i młodości. Nie były łatwe, bo mając kilkanaście lat musiał pójść do pracy w polu. W czasie okupacji Niemcy zmuszali ich też do kopania rowów pod Lipnem. A zaraz po wojnie służył w wojsku w Kielcach. Tam walczył z bandami.
A potem pracował w PGR w Mierzejewie. Pamięta, jak w pole wyjeżdżało się wołami, później końmi. Konie zawsze lubił. Całe życie opiekował się kilkoma końmi, dbał o nie. Do samej emerytury zaprzęgał je do wozów i powózek. Ale to już w POHZ Garzyn. Bo w 1955 r. Przeniósł się do tej wsi.
Tak naprawdę to przeniósł się do żony, bo właśnie wtedy wzięli ślub. Zamieszkali u rodziców panny młodej, na Zakątku. I tam wspólnie przeżyli 28 lat. Żona też chodziła do sezonowych prac w polu, trochę sprzątała w biurach gospodarstwa, paliła w piecach. Razem wychowali trzech synów. A w 1983 roku dostali nowe mieszkanie, w bloku. W tym mieszkaniu zamieszkali z dwoma synami, kawalerami i mamą żony. Teść już odszedł. A najstarszy syn ożenił się i wyprowadził.
Pan Franciszek do dziś mieszka w tym miejscu. Wspomina, że przepracował w POHZ 42 lata, a na emeryturze jeszcze trochę dorobił jako stróż. Zawsze lubił pracę w ogródku, tak naprawdę to spędzał w nim wiele godzin. Hodował też świnie, króliki, kury. Bliscy mówią, że nie potrafił usiedzieć na miejscu. Jeszcze pięć lat temu sam ogródek przekopał. No a poza tym latami robił miotły z gałązek brzozy. Sprzedawał je znajomym.
Cztery lata temu pan Franciszek pożegnał żonę. Była od niego 7 lat młodsza, a odeszła wcześniej.
Franciszek Chwaliszewski nigdy nie mieszkał sam. Teraz również jest z bliskimi. W domu pozostał bowiem najmłodszy syn. Ożenił się, ma z żoną dwójkę dzieci. Razem mieszkają już 32 lata. Drugi syn z rodziną mieszka na przeciwko, a trzeci w Lesznie. Dziadek doczekał się szóstki wnucząt i czwórki prawnucząt. Najstarszy prawnuk ma 18 lat, a najmłodsza prawnuczka 17 miesięcy. W domu jest więc zawsze pełno ludzi. Bo to taki otwarty. dom, wpadają synowe, wnuki z maleństwami, kuzynostwo, synowie. W dniu urodzin przy kawie zastaliśmy kilkanaście osób. Dziadek lubi towarzystwo.
Pan Franciszek zawsze interesował się sportem, zwłaszcza piłką nożną. Chodził na mecze Kłosa Garzyn, kibicował synom, którzy grali. W telewizji lubi też oglądać żużel. A kiedy syn był gospodarzem na Orliku razem z nim pełnił tam dyżury. W ubiegłym roku jeszcze z wnuczką rozegrał partię tenisa na garzyńskim korcie. Dziś już raczej nie wychodzi na dłuższe spacery. Ale w domu się krząta. Pozmywa, wyniesie śmieci, obierze ziemniaki. No i przy sobie wszystko zrobi. Chce być potrzebny.
90. urodziny świętowali wszyscy. Jubilata odwiedzili też wójt gminy i przewodniczący Rady. Były kwiaty i upominek. No i były życzenia. Przede wszystkim zdrowia i doczekania stu lat życia. A potem jeszcze więcej. Z radością będziemy pana Franciszka odwiedzać przy okazji kolejnych jubileuszy. 

 



Galeria zdjęć: