60 ROCZNICA ZAWARCIA ZWIĄZKU MAŁŻEŃSKIEGO
Brylantowe gody Państwa Bronisławy i Feliksa Tobołów z GarzynaLubimy jeździć z wizytą do małżonków, którzy odchodzą 60 rocznicę ślubu. Nie tak często się to w naszej gminie zdarza, a kiedy jeszcze jubilaci chcą i potrafią wspominać, są to niezwykłe interesujące spotkania. Rozmawiamy przecież o latach przed wojną, o losach rodzin w czasie wojennej zawieruchy, o pierwszych trudnych latach budowania swojego życia na nowo. Czasem to budowanie było dosłowne, bo ludzie tracili domy i dobytek.
Tym razem odwiedziliśmy Bronisławę i Feliksa Tobołów z Garzyna. Pani Bronisława ma 80 lat, a pan Feliks sześć lat więcej. Ślub cywilny brali 29 grudnia 1954 roku w pałacyku w Drobninie. W kościele powiedzieli sobie „tak” w lutym następnego roku. A zatem teraz obchodzą swoje brylantowe gody. I właśnie państwa Tobołów namówiliśmy na wspomnienia. Pan Feliks pochodzi z Kąkolewa. Był najmłodszym z szóstki rodzeństwa. Kiedy miał 9 lat zmarł mu ojciec. Mama musiała więc wychować całą gromadkę. Łatwo nie było. Dwa lata później wybuchła wojna. Już jako jedenastoletni chłopak pracował w gospodarstwie u Niemca. A dzieciństwo pani Bronisławy wcale nie było łatwiejsze. Też była ich szóstka w domu i tez bardzo młodo na zawsze odszedł ojciec. Mieli gospodarstwo w Garzynie. W czasie wojny Niemcy wywieźli ich do Łodzi. Kiedy wrócili nie zastali dosłownie nic. Okupant zniszczył dom, chlew, zabrał dobytek. Na początek mieszkali więc w stodole. Takie to były czasy.
Z panem Feliksem rozmawiamy o jego zawodowej drodze. Zaraz po wojnie uczył się za mechanika samochodowego w zakładzie Walenciaka w Lesznie. Kilka miesięcy tam także pracował.
— Ale przyszło powołanie do wojska - wspomina pan Feliks. — I to nie na rok, ale na całe trzydzieści siedem miesięcy. Byłem w Rzeszowie, w pułku piechoty. Stamtąd skierowali nas w Bieszczady.
I opowiada pan Feliks jak sprzątali pobojowiska w górach, jak dobijali się z bandami. W czasie ostrej zimy usuwali czołgi i cieli je na części. Twierdzi, że dzięki temu zahartował się na całe życie. Potem, po latach, do Rzeszowa i w Bieszczady, nad Solną zawiózł swoje córki. Pokazał im gdzie spędził kilka bardzo trudnych miesięcy.
Po powrocie do Kąkolewa pan Toboła zatrudnił się w Spółdzielni Przewóz Leszno. Oczywiście pracował jako mechanik, naprawiał samochody. Wtedy poznał swoją przyszłą żonę. Na zabawie, w drobnińskim parku. Wówczas polubili się, pokochali i kiedy pani Bronisława skończyła 20 lat wzięli ślub.
— Zamieszkaliśmy u mojej mamy. Już wtedy mieliśmy dom - wspomina pani Bronisława - Mama dodała nam pół hektara więc zaczęliśmy budować własny. Po sześciu latach poszliśmy na swoje. Do dziś mieszkamy obok mojego rodzinnego domu.
No i zaczęło się normalnie życie. Pan Feliks przeniósł się do pracy w POHZ Garzyn, a potem od 1970 roku do Pogotowia Ratunkowego w Gostyniu. Zawsze naprawiał ciągniki i samochody. A pani Bronisława prowadziła dom, pracowała w ogrodzie, trochę w polu. Razem wychowali dwie swoje córki. Jedna jest technikiem ekonomistą, druga pielęgniarką. A, że pan Feliks jeszcze w wojsku zrobił prawo jazdy często razem podróżowali. Bardzo wcześnie kupili tez sobie samochód. Dziewczynkom pokazali Warszawę, Kraków, Rzeszów, byli z nimi nad morzem, w górach. Zawsze lubili aktywnie wypoczywać. Tak jest zresztą do dziś. Państwo Tobołowie co najmniej piętnaście razy byli w sanatorium, w roku wyjeżdżali na wczasy, w każdym weekend wybierali się to o Sławy, do Boszkowa, to na Dębiec.
Pan Feliks przyszedł na emeryturę w 1982 roku. Potem jeszcze na pół etatu prowadzi zakład mechaniki samochodowej. Córki wyszły za mąż, założyły rodziny. Starsza została z nimi. Razem z zięciem dobudowali piętro domu i stworzyli tu miejsce dla nich wszystkich. A dziadkowie doczekali się wnuczki i wnuczka. Z radością pomagali je wychowywać.
O tym najtrudniejszym dniu w ich życiu nie potrafią mówić bez łez. Minęło siedem lat, a to ciągle tak bardzo boli. Wnuczka zginęła w wypadku samochodowym. Miała 23 lata. Już nigdy żaden kolejny dzień nie był taki jak przedtem.
Dziś państwo Tobołowie przede wszystkim odpoczywają. Jeszcze niedawno pani Bronisława zajmowała się ogrodem, kurami, kuchnią. Teraz te obowiązki przejęła córka. Lubi co prawda jak zawsze robić na drutach, ale dzierga najczęściej czapki, szaliki i kamizelki dla prawnucząt, a nie duże swetry dla całej rodziny. Oczywiście ciągle chętnie wyjeżdżają nad wodę, czy do znajomych, spotykają. Na szczęście zdrowie im dopisuje i pozwala na taką aktywność.
A w domu razem z nimi mieszka też wnuk z żoną i dwójką małych chłopców. Pod jednym dachem żyją więc cztery pokolenia rodziny. I to jest chyba największa radość dziadków. Kiedy więc pytamy jakie są ich marzenia, mówią, że tylko jedno być jak najdłużej z bliskimi. No i obchodzić kolejne jubileusze, na pewno 65 lat ślubu, potem 70…
Właśnie tego pani Bronisławie i panu Feliksowi szczerze życzymy. A także stu lat i więcej.