Kilka dni temu odwiedziliśmy Ewę i Leona Klupszów z Pawłowic. Małżonkowie obchodzą właśnie 60. rocznicę ślubu. To niecodzienna uroczystość, zwłaszcza jeśli jubilaci są sprawni i zadowoleni ze swojej codzienności. A tak właśnie jest w przypadku państwa Klupszów. Serdecznie nas przyjęli, opowiadali o swojej wspólnej drodze przez życie, wspominali.
Pani Ewa całe życie spędziła w Pawłowicach. Tutaj się urodziła, tu chodziła do szkoły, tu w pawłowickim kościele wzięła ślub. A pan Leon pochodzi z miejscowości Przybin w gminie Rydzyna. Mieszkał więc po sąsiedzku i przyszłą żonę poznał u jej krewnych w swojej wsi. A że był wtedy listonoszem nietrudno było mu przychodzić z wizytą.
Dzieciństwo pani Ewy i pana Leona przypadło na trudne czasy. Ani przed wojną, ani w czasie wojennej zawieruchy nie mogli chodzić do szkoły. Za to bardzo wcześnie musieli pracować. Pan Leon już od dwunastego roku życia pasł krowy i pracował u niemieckich gospodarzy. Podstawówkę kończyli dopiero po wojnie, pan Leon jako dorosły mężczyzna. A pani Ewa przed ślubem pracowała na doświadczanym poletku w pawłowickim PGR, potem w polu i w magazynie. Takie to były czasy. Rodzice umieli wychować i wyżywić gromadki dzieci. U pani Ewy była ich czwórka, a u pana Leona siódemka. A ojciec Leona wychowywał ich sam, bo mama odeszła na zawsze.
Ślub cywilny młodzi wzięli 20 października 1956 roku, a sakramentalne "tak" powiedzieli sobie kilka dni później, 7 listopada.
- Zaraz po ślubie zamieszkaliśmy u moich rodziców - mówi pani Ewa. - Ale dość szybko dostaliśmy mieszkanie w "koszarach". Rodzice mieszkali na górze, a my na dole tego domku. Mieliśmy tylko pokój z kuchnią, bez łazienki, bez wygód. Ale tam urodziła się dwójka naszych dzieci.
W tych koszarach jubilaci mieszkali ponad dwadzieścia lat. Było biednie, ale spokojnie. Pan Leon opowiada jak hodowali świnie, krowy, kury, kaczki, jak pracowali w ogrodzie, aby mieć warzywa i owoce, jak sadzili ziemniaki. Wtedy rodzina zapewnić musiała niemal pełne wyżywienie. Mieli więc swoje mięso, jajka, zaprawy z warzyw, kompoty, dżemy. Robili to sami, potem także z dziećmi. Taka była codzienność wszystkich sąsiadów. A pani Ewa dodaje, że przez lata jesienne wieczory wiele mieszkanek Pawłowic poświęcało na darcie pierza. Każda dziewczyna wychodząc za mąż musiała dostać puchową pierzynę. Ona też dostała. I jej córka również.
- Listonoszem byłem tylko siedem lat - wspomina pan Leon. - W 1961 roku przeniosłem się do PGR, a potem do Instytutu. Byłem traktorzystą i kombajnistą. W polu przepracowałem prawie trzydzieści lat. Pamiętam prace po czternaście godzin na dobę, czasem w niedziele i święta. Maszyn jeszcze nie było, wiele prac za kombajnem robiło się ręcznie. Ale i zarobki były dobre.
A pani Ewa dodaje, że także chodziła do sezonowych robót. A to do przerywek, to do żniw, do sadzenia ziemniaków, do prac przy burakach cukrowych. Przez lata trzeba było w gospodarstwie dorywczo pracować. Kiedy przechodziła na emeryturę wyliczono jej, że pracowała 20 lat.
Państwo Klupszowie nie narzekają na swoje życie. Mieli mieszkanie, pracę, wychowywali córkę i syna. W 1979 roku przenieśli się do nowych bloków, które budował Instytut. Z nimi zamieszkała też córka z mężem i dwójką wnucząt oraz syn. Pani Ewa pomagała wychowywać wnuki. Przez lata dla wszystkich gotowała obiady, prowadziła dom. Póki żyli rodzice, chodziła też do nich, do "koszar". Opiekowała się nimi, wspierała ich, zapewniła im spokojną starość. Ot, taka zwyczajna codzienność.
- Nie wiem kiedy minęły te wszystkie lata - mówi z uśmiechem pani Ewa. - Wydaje się jakby to było wczoraj. A przecież przeżywaliśmy mnóstwo dobrych, ale i trudnych chwil. Najsmutniejsze są te, gdy ktoś odchodzi. Ale na świat przyszedł wnuk, wnuczka, teraz mamy już prawnuczkę. Cieszmy się tym co przynosi każdy dzień.
Nie da się ukryć, że pani Ewa chorowała, teraz też zmaga się z chorobą. Ale córka zapewnia, że dba o zdrowie, chodzi do lekarzy. Już od 1986 roku jubilaci mieszkają z synem w mniejszym mieszkaniu. Kilka bloków dalej. Nie są więc sami, mają pomoc bliskich. Mogą czuć się bezpiecznie. Pani Ewa ciągle jeszcze gotuje i krząta się po mieszkaniu. Pan Leon pracuje w ogrodzie, jeździ rowerem, wychodzi do sklepu.
- Nie mógłbym siedzieć cały dzień w mieszkaniu - dodaje pan Leon. - Lubię jechać do lasu, do rybaków nad stawy, czasem ścieżką rowerową do Oporówka. To mu dodaje sił i chęci do życia. Ale też czytam ga zety, oglądam telewizję, chętnie sięgam po herbatę i coś słodkiego.
Pan Leon ma 86 lat, a pani Ewa cztery lata mniej. Są pogodni, z humorem opowiadają o swoim życiu. Tak naprawdę to polegało ono głównie na pracy i wychowywaniu dzieci. Nigdy nie byli na wczasach, pani Ewa mówi, że żałuje, iż nie widziała morza. Ale teraz nie będzie się już nigdzie wybierać. Małżonkowie marzą wyłącznie o tym aby nie chorowali, aby nie musieli się położyć i aby jak najdłużej byli razem.
Życzymy więc państwu Klupszom zdrowia, miłości bliskich i takiej pogody ducha jaką mają dziś. Mówimy też do spotkania - na kolejnych, już żelaznych godach.