Maria i Henryk Bulińscy z Hersztupowa pobrali się w 1957 roku. Ślub cywilny wzięli 8 stycznia, a kościelny cztery dni później. Właśnie teraz obchodzili 60 - lecie swojej wspólnej drogi przez życie.

Pan Henryk urodził się w Krajewicach Koło Gostynia. Był najmłodszy z trójki rodzeństwa. Już jako 12 - letni chłopak pracował u gospodarza we wsi. Potem wyuczył się zawodu kowala.

- Nie pracowałem jako kowal - wspomina pan Henryk - Gdy tylko skończyłem osiemnaście lat wyjechałem na Śląsk. Tam potrzebowali ludzi na budowach. Zatrudniłem się w państwowej firmie. Trzy lata spędziłem na Śląsku.

A po powrocie do domu znowu pracował w gospodarstwie rolnym. Ale tym razem w rodzinnym domu, u brata. I tak było do ślubu.

Pani Maria o swoim dzieciństwie może opowiedzieć więcej. Razem z rodziną przeżyli wyjazd za pracą, wywózkę do Niemiec, przeprowadzkę. Urodziła się w Witoldowie, ale już jako mała dziewczynka trafiła do Hersztupowa. Tutaj mieszkała siostra mamy, jej matka chrzestna. Kiedy więc rodzice pracowali w Gronowie, mała Maria została u cioci. Gdy wybuchła wojna miała zaledwie cztery latka.

- Z Hersztupowa wywieziono nas do Niemiec - wspomina pani Maria. - Ojca Niemcy już wcześniej zabrali do łagru. Dowiedział się, że tam jesteśmy i odszukał nas. Dostał pracę u tego samego gospodarza co mama. W Niemczech doczekaliśmy końca wojny. Do domu wróciliśmy jesienią 1945 roku.

A wrócili do Hersztupowa. Pani Maria pamięta jak wszyscy mieszkali w małym domu, z dwoma pokojami i kuchnią. Bez wygód, bez wody, łazienki, na początku nawet bez prądu. Ten domek stoi do dziś, przeznaczony jest do rozbiórki.

Pani Maria ukończyła szkołę podstawową i rozpoczęła pracę w sklepie w Hersztupowie. Trzy lata była sprzedawczynią. Potem zatrudniła się w Rywalu, w Lesznie, najpierw przy zawijalni cukierków, a po kursach na produkcyjnej maszynie.

Młodzi poznali się na ślubie u kuzyna pani Marii. Poznali się, pokochali i założyli rodzinę. Oczywiście zamieszkali w tym domu w Hersztupowie. Na dwóch pokojach spędzili wspólnie 20 lat. Także z dziećmi, które przychodziły na świat.

Pan Henryk zaraz po ślubie zmienił pracę. Zatrudnił się na kolei w Gostyniu. Pracował, jak mówi na budkach, przy kontroli torów, na obchodach w terenie. Często na zmiany, w różnych warunkach. Na kolei przepracował 33 lata. Nigdy nie zmieniał już zakładu. Na emeryturę przeszedł z kolejarskiej służby. A łącznie miał aż 40 lat pracy.

- Obok starego domu budowaliśmy nowy - dodaje pan Henryk. - Dużo robiliśmy sami, także pustaki. Na gwiazdkę 1977 roku przeprowadziliśmy się na swoje. To była wielka radość.

Państwo Bulińscy zawsze mieli trochę ziemi. Uprawiali więc ją, hodowali świnie, kury, mieli spory ogród. Pani Maria chodziła też do dorywczej pracy u rolników. Przede wszystkim jednak miała swój, jednoosobowy zakład krawiecki. A szyła sukienki, garsonki, spodnie… Klientów miała nie tylko w swojej wsi, ale i wielu innych miejscowościach. Przez lata pomagała jej też córka Jolanta.

- Szycia nauczyłam się od cioci - wspomina pani Maria. - Można powiedzieć, że byłam samouczkiem. Ale pamiętam też, że kiedyś farbą olejną na sukienkach malowałam wzory. Robiłam na drutach, haftowałam. W powojennych latach wiele rzeczy trzeba było robić samemu. A usługowe szycie bardzo lubiłam. Dzięki firmie wypracowałam sobie emeryturę.

Jubilaci wychowali trójkę dzieci. Mają dwóch synów i córkę. Wszyscy zdobyli zawody, założyli rodziny, dali dziadkom wnuki. Teraz mieszkają z córką, zięciem i  wnuczką. Jedna już przeprowadziła się na swoje do Górzna. A mają państwo Bulińscy ośmioro wnucząt. Najstarszy wnuk ma 32 lata, a najmłodsza wnuczka 16 lat. Doczekali się też piątki prawnucząt. Właśnie teraz byli na chrzcinach najmłodszej prawnuczki. Są bardzo szczęśliwi.

I o wnukach państwo Bulińscy chętnie rozmawiają. Wspominają jak pełno było ich zawsze w czasie wakacji, jak przyjeżdżali na święta, Dzień Babci, Dziadka, jak zakładali swoje rodziny. To zawsze były radosne chwile. A dwójka wnuczek w domu była z dziadkami od urodzenia. Jubilaci z uśmiechem mówią, że tak naprawdę nigdy nie byli sami. Najpierw mieszkali z rodzicami, potem z swoimi dziećmi, teraz już z wnukami. Na szczęście mogą liczyć na pomoc najbliższych. Dziesięć lat temu córka z zięciem wyremontowali ich dom. Wymagał odnowienia, w końcu mają go już prawie 40 lat. I będą tu zawsze.

- W domu zrobiliśmy też uroczystość - mówi pani Maria. - Córka pomogła, wszyscy przyjechali. Nigdy nie lubiliśmy wyjazdów, najlepiej czujemy się u siebie. Może dlatego nie jeździliśmy na wczasy, czy wycieczki.

Pani Maria mówi, że prowadziła dom, gotowała obiady, robiła zaprawy, pracowała w ogrodzie. To wszystko obok swojego krawiectwa. Teraz lubi robić zakupy w Lesznie i Gostyniu, oglądać telewizję, czekać na wizyty wnuków. Taka zwyczajna, spokojna codzienność najbardziej jubilatów cieszy. A pan Henryk dodaje, że chodzi do sklepu, zajmuje się kurami, pieskami, pali w piecu, latem uprawia ogród no i słucha muzyki. Zawsze lubił muzykę, sam grał na harmonii. Dziś ma na to dużo więcej czasu.

Państwo Bulińscy nie narzekają na zdrowie. W tym wieku zawsze coś ma prawo dokuczać. Najważniejsze, że są sprawni i samodzielni. Kiedy pytamy więc ich czy mają jeszcze o czym marzyć, odpowiadają szczerze - tylko o dobrym zdrowiu. Może także o kolejnych prawnukach, o rodzinnych grillach przy domu, o długich latach wspólnego życia…

Życzymy, by wszystkie te marzenia się spełniły. A także tego, aby państwo Bulińscy doczekali kolejnych małżeńskich jubileuszy.