60 ROCZNICA ZAWARCIA ZWIĄZKU MAŁŻEŃSKIEGO
Państwo Czesława i Stefan Urbaniakowie z Mierzejewa obchodzili 60 lecie pożycia małżeńskiego.
Diamentowy gody
Czesławie i Stefanowi Urbaniakom z Mierzejewa trudno uwierzyć, że minęło już 60 wspólnych lat. Wydaje się, że to było niedawno, jakby przedwczoraj. Doskonale pamiętają swoją młodość, pierwsze lata małżeństwa, narodziny dzieci. Ślub cywilny mieli 13 kwietnia 1957 roku, a kościelny dwa tygodnie później. We wspomnieniach wracają jednak także do dzieciństwa.
Pani Czesława urodziła się w Górznie. Była najstarszą z piątki rodzeństwa. Wszyscy mieszkali w małej chałupce, należącej do gospodarstwa. Ojciec pracował w Lesznie, mama prowadziła dom i uprawiała spory ogród.
- Kiedy wybuchła wojna miałam zaledwie cztery latka - mówi pani Czesława. - Pamiętam, że tatę zabrali na roboty do Niemiec, a nasza trójka, bo wtedy było nas troje, została tylko z mamą. Było nam naprawdę ciężko.
I opowiada pani Czesława jak mama zostawiała ich u sąsiadów, a sama szła dorobić w polu. A także o tym, że musiała paść kozy, aby mieli mleko. I wspomina też, że potem przyjechał do nich dziadek z Mierzejewa i pomagał mamie. Wspomina dni, kiedy przez wieś uciekali Niemcy. A tata wrócił do domu tuż po zakończeniu wojennej zawieruchy. Dopiero wtedy Czesia mogła pójść do szkoły. Miała wówczas 9 lat.
Podobny los spotkał też pana Stefana. Pochodził z sąsiedniej wsi, z Karchowa. Urodził się rok wcześniej od swojej przyszłej żony. Jego rodzice dzierżawili ziemię i prowadzili gospodarstwo rolne. Ojca również wywieziono do Niemiec.
- Taką historię zapisało wiele osób z naszej gminy - mówi pan Stefan. - Niemcy wywozili całe rodziny, albo dorosłych mężczyzn. Matki musiały radzić sobie z wychowaniem dzieci. Nas przed wojną było dwoje, a po wojnie urodziły się jeszcze dwie siostry.
Kiedy tylko dzieci dorastały, po prostu szły do pracy. Pani Czesława zaraz po szkole zatrudniła się w miejscowym PGR. Pan Stefan uczył się za murarza i trafił do grupy remontowo - budowlanej w gospodarstwie. Pracowali i pomagali rodzicom. A poznali się gdzieś przy pracy. Pan Stefan jeździł po terenie, remontował obiekty, widywał pracowników w polu. Potem były wiejskie zabawy, spotkania i…. wojsko pana Stefana. Po wojsku postanowili wziąć ślub. I od tamtego kwietnia minęło dokładnie 60 lat. Naprawdę trudno uwierzyć, że tak szybko minęły.
Tylko trzy miesiące młodzi mieszkali w Górznie. Ponieważ rodzice pana Stefana kupili gospodarstwo rolne, oni mogli zająć dzierżawiony przez nich gliniany domek w Karchowie. Tam spędzili pięć lat. I tak urodziła się czwórka ich dzieci, dwie córki i dwaj synowie. Tego domu już dziś nie ma, ale jubilaci pamiętają jak na świat przychodziły dzieci, jak je tam wspólnie wychowywali, jak pan Stefan wychodził do pracy.
Ale właściciele domu chcieli go sprzedać i zażądali abyśmy się wyprowadzili - dodaje pan Stefan. - Musieliśmy poszukać innego miejsca do życia. Gospodarstwo miało mieszkanie w Mierzejewie. Tam w oborze była tez praca dla mnie. Nie było co się zastanawiać, tym bardziej, że z tej wsi pochodziła mama żony. Tutaj są jej krewni.
No więc państwo Urbaniakowie z czwórką dzieci przenieśli się do starego bloku mieszkalnego w Mierzejewie. To było w 1962 roku.
I odtąd jubilaci już zawsze mieszkali w tej wsi. Życie biegło. Pan Stefan ze względu na astmę przeniósł się do pracy w polu. Po latach zrobił prawo jazdy. W polu oczywiście większość robót wykonywało się ręcznie. Do prac dorywczych chodziła tez pani Czesława. Pracowała przy ziemniakach, burakach, przy żniwach. Mieli również swój ogród, gdzie uprawiało się warzywa i owoce. Na brak zajęcia nie mogli narzekać.
- Wydaje mi się, że w tamtych latach na wsi było więcej ruchu - wspomina pani Czesława. - Na polach zawsze byli ludzie. Dziś nawet w czasie żniw tylko z daleka widzimy maszyny. No i wychodziło się przed dom, na ławeczki, na skwery, młodzież grała, biegała. Wydaje mi się, że było nas jakby więcej. Ale to po prostu czasy się zmieniły.
Pani Czesława z mężem codziennie chodzą na spacer. Idą w stronę Grabówca, Drobnina, wokół wsi. Mówią, że Mierzejewo obeszli już chyba tysiące razy. I wtedy właśnie lubią patrzeć na pola, zwłaszcza wiosną, kiedy się zielenią. Wówczas wracają do nich wspomnienia. Dodaje, że mieli dobrą pracę. Pan Stefan przepracował 31 lat, a potem jeszcze trochę dorabiał jako stróż.
Na początku lat osiemdziesiątych PGR zburzyło blok, w którym mieszkali. Zamierzało na tym miejscu wybudować nowy. O przenieśli ich do budynku wielorodzinnego pod numer 22. Nigdy ten nowy blok nie powstał. No więc pozostali na tym "tymczasowym" mieszkaniu. Wykupili je, wyremontowali i są na swoim. Z uśmiechem, mówią, że tak już pozostanie.
Czwórka dzieci państwa Urbaniaków dorosła, zdobyła zawody, założyła rodziny. Córki są cukiernikami, jeden syn murarzem, drugi pracuje w Metalplaście. Troje mieszka w Lesznie, a jedna córka w Bytomiu. Kiedyś rodzice często do nich jeździli. Dziś to raczej do Mierzejewa przyjeżdżają bliscy. nie ma tygodnia, by ktoś nie odwiedził dziadków.
- Tak naprawdę, to tylko kilka lat byliśmy w domu sami - mówi pani Czesława. - Najpierw były dzieci, potem wnuki, teraz mieszkamy z prawnuczkami. Ciągle jest u nas ruch.
Jeszcze w poprzednim bloku pani Czesława pomagała wychować wnuki. Kiedy syn owdowiał zamieszkał u rodziców z dwójką dzieci. W tym mieszkaniu przez kilka lat wychowała się tez wnuczka Sylwia. Wyjechała z mamą do Bytomia, ale wróciła do dziadków. Tu ukończyła szkołę podstawową, potem zawodową. Tutaj wyszła za mąż, urodziła córki. Pani Czesława mówi, że jest jak jej piąte dziecko. Mieszka z dziadkami, opiekuje się nimi, zapewnia spokojną codzienność. A jubilaci doczekali się 13 wnucząt i 8 prawnucząt.
Zapytaliśmy panią Sylwię, jacy są dziadkowie dziś?
Opowiedziała nam najpierw o swojej babci Czesławie. Okazuje się, że całymi latami robiła na drutach. Na gwiazdkę każde z dzieci i wnuków dostawało w prezencie swetry, sukienki, czapki, szale. babcia robiła je już od września. W domu zawsze były gazety z nowymi wzorami. A robiła na drutach także na zamówienie. Wiele osób pamięta jak siadała przed domem na krzesełku z drutami w rękach.
Dziś gotuje obiady dla całej rodziny. Ogląda telewizję, modli się. No i w środy odwiedza kuzynkę w Mierzejewie. Lubi ładne ubrania, na każde święta kupuje nowy fartuszek. Tak było kiedyś, tak jest i dziś.
A dziadek nie może usiedzie ć w miejscu. Zawsze coś robi. A to naprawia rowery, to przycina drzewo, to karmi kury, to znowu pielęgnuje trawę przed domem. No i chodzi z babcią na codzienne spacery. Na szczęście są sprawni i zdrowi. Diamentowe gody jakby przyszły do państwa Urbaniaków za wcześnie. Ale skoro już są, to życzymy jubilatom, by doczekali następnych. A kolejne to żelazne, kamienne, brylantowe… Życzymy więc zdrowia i długich, wspólnych lat.