60 wspólnych lat
Właśnie tyle przeżyli Maria i Jan Ludwiczakowie z Krzemieniewa. ślub cywilny wzięli bowiem 10 czerwca 1957 roku, a sakramentalne "tak" powiedzieli sobie tydzień później. Teraz więc przeżywają swoje diamentowe gody.  
Z jubilatami porozmawialiśmy o ich wspólnym życiu. Nie było łatwe, bo przypadało na trudne lata powojenne, na czas wypełniony pracą w rolnictwie, na ciągłe dorabianie się.
Pani Maria pochodzi ze Świerczyny, gdzie rodzice mieli 12 - hektarowe gospodarstwo. Wychowali piątkę dzieci. A Maria była najmłodsza. Kiedy wybuchła wojna Niemcy chcieli wywieźć ich w głąb Polski.
- Ale dotarliśmy tylko do Leszna - wspomina pani Ludwiczak - cofnęli nas do Świerczyny, jednak gospodarstwo już zajęli. Mieszkaliśmy w niewielkim mieszkaniu na wsi. Dopiero po wojnie wróciliśmy na swoje.
Podobny los spotkał pana Jana. Pochodzi z Łoniewa. Także z gospodarstwa rolnego. Mama zmarła, gdy miał cztery lata, więc tata sam wychował siódemkę dzieci. Niemcy najpierw wywieźli ich do obozu pod Łodzią, a potem na roboty do niemieckiego gospodarza.
- Po powrocie zastaliśmy ograbione gospodarstwo - mówi pan Jan. - Pamiętam, że dostaliśmy jedną krowę. Reszty trzeba było się przez lata dorabiać.
Zarówno pani Maria, jak i jej przyszły mąż pomagali rodzicom w gospodarstwach. Wieczorowo kończyli szkoły, chodzili na dorobek do gospodarzy. Wszystkie dzieciaki na wsi tak spędzały powojenne dzieciństwo. A poznali się na zabawie w Świerczynie. Kiedy brali ślub mieli po 25 lat. Są rówieśnikami.
- Po ślubie zamieszkaliśmy w domu męża - dodaje pani Maria. - Wówczas był na gospodarstwie tylko z ojcem. Kobieca ręka była bardzo potrzebna. W Łoniewie mieszkali czternaście lat.
I to były naprawdę pracowite lata. Gospodarstwo było niewielkie, więc pan Jan chodził jeszcze do pracy w lesie. Pomagał sąsiadom, odrabiał u innych, u siebie robił wszystko ręcznie. Nie miał jeszcze wówczas maszyn i urządzeń. Do dziś wspomina jak z kosą wychodził w pole i jak ręcznie stawiał stogi po żniwach. Takie to były czasy. A pani Maria dodaje, że kiedy na świat przyszły dzieci, nieraz zabierała je z wózkiem w pole. Nie było z kim zostawić ich w domu. Ale szczęśliwie wychowała się cała trójka. Bo państwo Ludwiczakowie maja córkę i dwóch synów. Każdemu dali zawód.
- Sprzedaliśmy moje rodzinne gospodarstwo i kupiliśmy dom i ziemię w Krzemieniewie - mówi pan Jan. - Przeprowadziliśmy się tu w 1972 roku. Mieszkamy w tym miejscu już czterdzieści pięć lat.
Mówiąc, że kupili dom w Krzemieniewie, zaraz dodaje, że to była zwyczajna rudera. Gospodarstwo kupili dla ziemi, dom wymagał generalnego remontu. Naprawiać musieli w nim wszystko, podłogi, ściany, okna, drzwi, dach… właściwie zbudowali go od nowa. Oczywiście kilka lat pracowali na to, by mogli wygodnie mieszkać. Dlatego między innymi uprawiali groch, pomidory, kapustę, pietruszkę, nawet kukurydzę jadalną. Każdy grosz przydawał się w domu i w gospodarstwie.
- Bo gospodarstwo też trzeba było wyposażyć - wyjaśnia pan Jan. - Najpierw kupowaliśmy oczywiście podstawowe maszyny, ale potem także ciągnik. Budowaliśmy też świniarnie, garaże… ciągle było na co pracować.
Jubilaci mają dziś 85 lat. Kiedy zapytaliśmy, czy mieli w życiu czas aby pojechać na wczasy, wycieczki, odpoczywać, wyrwać się z gospodarstwa, z uśmiechem mówią, że nie. Rolnicy rzadko mają wolne dni. Właściwie nie wiedzą, co to urlop. Oczywiście nie narzekają, ale pokazują jak wiele razy w życiu trafili na nieopłacalność hodowli, czy uprawy. Napracowali się, włożyli sporo pieniędzy w hodowlę, a zyski były małe. Pan Jan dzierżawił więc jeszcze ziemię, by utrzymać rodzinę.
- Zawsze mieliśmy duży ogród, warzywa, owoce, robiłam mnóstwo zapraw - dodaje pani Maria. - Dzieciom daliśmy zawody. Synowie pokończyli szkoły rolnicze, a córka jest kucharzem, garmażerem.
Jubilaci mówią o ślubie córki i kupnie domu dla niej w Kąkolewie. O narodzinach wnuków u córki i u synów, a także o ich ślubach. Jest co wspominać. Jubilaci doczekali się dziewięciorga wnucząt. Najstarszy wnuk ma 36 lat, na najmłodsza wnuczka 17 lat. Mają także już czworo prawnucząt.
W domu na gospodarstwie został z rodzicami młodszy syn. Gospodarstwo przepisali mu kiedy jeszcze był kawalerem. Tak naprawdę prowadzą je wspólnie już ponad 20 lat. Pan Jan jeszcze niedawno zaglądał do cieląt, prosiąt, jeździł w pole. Niestety serce nie pozwala mu już na większy wysiłek, więc pomaga w domu. A że pani Maria nie może sprawnie chodzić, jego pomoc jest wręcz niezbędna. Mówiąc szczerze to pan Jan gotuje, podaje leki, trochę posprząta. Z uśmiechem mówi, że krząta się "pod dyktando żony". W większych pracach pomagają oczywiście wnuczki.
Bo jubilaci mieszkają z synem i dwoma dorosłymi już wnuczkami. Obie uczą się, jedna jest w szkole rolniczej, druga zostanie fryzjerką. Wnuczki to wielka radość dziadków.
Codzienność państwa Ludwiczaków jest spokojna, choć niezbyt zdrowa. Cieszą się, gdy odwiedzają ich bliscy, gdy przyjeżdżają pozostałe wnuki. Marzą wyłącznie o tym, by jak najdłużej być razem, by się wspierać, niekiedy pocieszać. Chcą doczekać ślubów wszystkich wnucząt, czekają na kolejne prawnuki.
To są zwyczajne, skromne życzenia. Jesteśmy pewni, że się spełnią. Dołączani do nich życzenia zdrowia, zdrowia….