Otoczona miłością
Zawsze, gdy pani Zofia słyszy kościelne dzwony, ściska się jej serce. A gdy biją o północy, nie potrafi zatrzymać łez.Wtedy, piętnaście lat temu, ich dźwięk wydawał się nadzieją. Lekarze operowali córkę po wypadku, a ona liczyła na cud. Była wigilijna noc.
Tej nocy nikt w rodzinie Zofii Stawińskiej z Pawłowic nigdy nie zapomni. Po wieczerzy postanowili pojechać z życzeniami do starszej córki, do Wojnowic. Anita miała tam chrześniaka, więc chciała zawieźć mu prezenty. Pani Zofia jechała jednym samochodem, a Anita z narzeczonym drugim, tuż za nimi. Już w Wojnowicach, za zakrętem, nagle zniknęły światła ich wozu. Przez moment pani Zofia pomyślała, że pojechali prosto albo zatrzymali się na chwilę, może coś zepsuło się w samochodzie? Słowo wypadek nikomu nie chciało przejść przez usta. Jeszcze pięć minut, jeszcze dziesięć...
Podobno wpadli w poślizg. Pani Zofia pamięta karetkę pogotowia, szpital, operację. I te dzwony, które miały zwiastować świąteczną radość.
Anita miała wtedy 19 lat. W kwietniu zamierzała wziąć ślub. Narzeczony prowadził samochód. Wszyscy byli w szoku, on, jego rodzice, siostry Anity, mama. Dopiero teraz mówią o tym spokojnie. Pewnie Bóg tak chciał. Niektórzy twierdzą, że Bóg zsyła cierpienia tym, którzy potrafią je znieść. Dwa lata wcześniej pani Zofia straciła męża. Skąd wzięła siły na kolejne cierpienia?
- Anitka skończyła Technikum Ekonomiczne, pracowała w sklepie w Lesznie - mówi pani Zofia.
- Była pogodna, wesoła. Bardzo ją kochałam.
I zaraz dodaje, że ciągle kocha. To miłość daje siłę. Pani Zofia nie zastanawia się, czy mogłaby teraz żyć inaczej. Ani razu przez te lata nie pomyślała, że "ma dość", że nie poradzi sobie. Nawet, gdyby miała do Anity chodzić po kolanach, to tak będzie. Miłość nie kładzie przecież na szali zmęczenia, żalu, pretensji do losu.
Przez osiem miesięcy, każdego dnia pani Zofia jeździła do córki do szpitala. Najpierw do Leszna, a potem do Poznania. Na początku po prostu, żeby być, trzymać ją za rękę, nie pozwolić odejść. Bo nie było pewności, że operacja się uda. A potem, by wozić w słoikach przygotowane wieczorem obiadki, kozie mleko, papki z marchwi. I czekać, czy choć raz się uśmiechnie albo poruszy głową, albo spojrzy na mamę. O tym, że mama przy niej jest, wiedziała na pewno. Pani Zofia to czuła i pewnie dlatego wstawała o piątej rano, dojeżdżała do Leszna, wsiadała do pociągu, potem do autobusu i jeszcze do południa docierała do szpitala. Za każdym razem bała się, że usłyszy najgorsze. I dzień po dniu dziękowała Bogu, że Anitka z nią jest.
- Lekarze nie dawali nam wielkiej nadziei - wspomina pani Zofia. - Anitka miała przecież operację mózgu. Ale medycyna robi postępy. Ciągle powtarzam sobie, że kiedyś znajdzie się sposób, by pomóc mojej córce.
Domek przy ulicy Wielkopolskiej w Pawłowicach należał do rodziców pani Zofii. Miała go dostać Anita i tato już kilka lat wcześniej zwoził tam cegły na remont. Nigdy nie dowiedział się, jaki los spotkał jego córeczkę. Zamieszkała tu dziesięć lat temu. W pokoju, gdzie stoi specjalnie przygotowane dla niej łóżko. I gdzie pani Zofia ma swój tapczan. Aby nie odchodzić zbyt daleko i aby w każdej chwili córkę przewinąć, nakarmić, pogłaskać. Co cztery godziny pani Zofia daje Anitce picie i układa ją w łóżku na boki. By nie zrobiły się odleżyny i by nie cierpiała jeszcze więcej. Sama chodzi więc spać długo po północy. Czy jest zmęczona?
Uśmiecha się, gdy o to pytam. Wypadek zdarzył się, gdy miała 42 lata. Dziś ma lat 57. Wtedy schudła 22 kilogramy, a mimo to była silniejsza. Teraz czasem brakuje sił. Na szczęście obok mieszka druga córka z zięciem, więc zawsze pomogą, ale w ciągu dnia są w pracy. No, a poza tym, póki może, chce robić większość sama. Anitka rozpoznaje jej dotyk, głos, niepokoi się, gdy mama choć na chwilę znika z pokoju. Dlatego wychodzi tylko wtedy, gdy córka śpi. To też dobry znak, bo dowodzi, że Anita nie jest w śpiączce. Kiedy pani Zofia pyta ją, czy kocha mamę, Anitka mruga powiekami. Pani Zofia nie może nie ściskać jej, nie całować. Wtedy zapomina o zmęczeniu, o smutku.
- Bardzo chciałabym, by Anitka powiedziała coś do mnie - mówi wstrzymując łzy. - Kiedyś, w Wigilię głośno się roześmiała. Może to był znak, że wróci do nas. Ja w to wierzę.
W tym domku w Pawłowicach brakowało przede wszystkim łazienki. I sposobu, w jaki można by Anitkę zanieść do wanny. Przez kilka lat pani Zofia myła więc córkę tylko w łóżku. Na początku nikt też nie zlecił rehabilitacji i widać było, że dziewczyna ma coraz sztywniejsze nogi, ręce, że trudniej ją podnieść, przewrócić. To wtedy o tragedii pani Zofii dowiedziały się władze gminy. Razem z holenderskimi przyjaciółmi załatwili dźwig do przenoszenia Anitki, a właściciel Zombudu pomógł urządzić łazienkę. Od tamtego czasu pani Zofia ma trochę lżej. Codziennie przyjeżdża rehabilitant, a dwa razy w tygodniu pielęgniarka, która pomaga Anitkę wykąpać. Od poniedziałku do piątku zabiegi wykonuje masażysta. I nieważne, że większość z nich kosztuje. Po tych zabiegach stawy córki nie są już tak sztywne, poprawiło jej się krążenie. Gdyby mogła mówić, pewnie powiedziałaby, że mniej cierpi. Dlatego pani Zofia postarała się też o pionizator, wózek, specjalną lampę do naświetlań. Wszystko po to, aby Anitka miała szansę kiedyś stanąć. Bo pani Zofia chce wierzyć, że tak właśnie będzie.
- Przecież cuda się zdarzają - mówi cicho.
Anitka nie wszystko lubi jeść. Nie chce na przykład rosołu. Nie lubi też potraw słonych, ale chętnie je te z pieprzem. Pani Zofia musi wszystko przemielić albo podusić. Picie podaje jej strzykawką. Przez te lata nauczyła się rozumieć córkę. Nawet w nocy słyszy, kiedy mlaska, a więc prosi o herbatę czy sok. Zawsze wstanie. I rozmawia z nią, a właściwie do niej mówi. Anitka wtedy czuje się bezpieczna. A pani Zofia nie chce mówić o zmęczeniu. Marzy, by częściej mogła jeździć z nią na turnusy rehabilitacyjne. Po nich zawsze jest trochę lepiej. W tym roku były w Głogowie, Jarosławcu, Zabajce. Tam spotykają podobne rodziny. Także młodych ludzi po wypadkach. Ogrom nieszczęścia, jaki ich spotyka, jest niewyobrażalny. Chyba dlatego tak się rozumieją i wciąż wspierają. Pani Zofia mówi, że są jak rodzina, że mogą na siebie liczyć. Ale najważniejsze są zabiegi.
- Turnus trwa dwa tygodnie - dodaje pani Zofia. - Codziennie Anitka ma kilka zabiegów. Mam wrażenie, że staje się po nich jakby lżejsza, że mniej boli ją każdy ruch. Tak bardzo chciałabym, by nie cierpiała.
A przy okazji w tych ośrodkach jest ładnie. Dużo zieleni, wody, latem słońca. Anita jest tam w innym świecie. Naprawdę na to zasługuje.
Nie ma co ukrywać, że turnusy rehabilitacyjne są drogie. Pani Zofia ma nieco ponad tysiąc złotych miesięcznie. Sam dojazd do ośrodka tyle kosztuje. Pomagają oczywiście córki, ale bez wsparcia innych osób nie byłoby możliwe pojechać z Anitą na kilka turnusów w roku. Dlatego pani Zofia wstąpiła do Fundacji "Słoneczko". Tam ma swoje konto na leczenie Anity. I zwraca się do ludzi dobrej woli, by wpłacali chociaż po parę złotych na rzecz fundacji. Wielu z nich odpowiada i dzieli się swoimi złotówkami. Za każdą wpłatę pani Zofia serdecznie dziękuje.
Tych pieniędzy oczywiście nie może pobrać i przeznaczyć na inny cel niż leczenie Anity. Ale przecież na nic innego by o pomoc nie prosiła. Jeśli tylko zbiera się odpowiednia kwota, fundacja organizuje Anitce kolejny turnus. Ma więc nadzieję, że kiedy mieszkańcy naszej gminy będą rozliczać się z podatków, przeznaczą z nich jeden procent właśnie dla niej. Może kiedyś Anita sama za to im podziękuje?
Przed kilkoma dniami wróciły z Zabajki. Pani Zofia pokazała nam zdjęcia, które zrobiła córce w czasie spacerów i zabiegów. Na kilku z nich Anitka naprawdę się uśmiecha. Pewnie wie, że nigdy nie będzie sama. Gdyby kiedyś zabrakło sił pani Zofii, to przecież Anita ma siostry i ma siostrzeńców, którzy teraz są już tak silni, że sami przenoszą ją z łóżka na wózek. Ale najważniejsze, że otacza ją miłość. I, że nikt z bliskich nie stracił nadziei. Bo, powtórzmy raz jeszcze - cuda się przecież zdarzają.
Na to konto można przekazywać pieniądze dla Anity:
Fundacja Pomocy Osobom
Niepełnosprawnym "Słoneczko"
Dla Anity Stawińskiej, SBL ZŁOTÓW
Konto 89 8944 0003 0000 2088 2000 0010
Z dopiskiem
"Na leczenie i rehabilitację Anity Stawińskiej"