Tak naprawdę wszystko zaczęło się w dzieciństwie. Rodziców nie było stać na drogie zabawki, więc mama kupowała kredki, farbki, bloki rysunkowe. Przy zabawie z kolorami można było spędzać całe godziny. Już wtedy Jola lubiła malować. O tych zainteresowaniach wiedzieli nauczyciele, rodzice, brat. Potem, po latach dostrzegł je narzeczony. I to on namówił Jolę, by zdawała do Akademii Sztuk Pięknych.
Nie ukrywa, że bała się tamtego świata. Z trudem mogła sobie wyobrazić, że dziewczyna z małej wsi będzie konkurować z kandydatami po średnich szkołach artystycznych. Ona była technologiem żywności i od kilku lat ciężko pracowała w leszczyńskim "Lucasie".
Pojechała jednak do Wrocławia. Postanowiła, że próbować będzie tylko raz. I zdała, za pierwszym podejściem.
- Najbardziej zaskoczyło mnie to, że artystyczna uczelnia była tak bezstresowa - zwierza się pani Jola. - Wydawało mi się, że profesorowie nie tyle mnie uczą, ile pozwalają odkrywać “co w duszy gra”. Przez dwanaście godzin dziennie potrafili nas skłaniać, by z rzeczy brzydkich stworzyć coś ładnego. I każdy student robił to inaczej, po swojemu.
Po tygodniu pracy na trzy zmiany wyjazd na weekend do Wrocławia był dla Joli Michałowskiej prawdziwą nagrodą. Dziś co prawda mówi, że nie żałuje tamtej pracy, bo nauczyła się odpowiedzialności, cierpliwości, dobrej organizacji, jednak pamięta, że wtedy nie było łatwo. Ale poznawała ludzi, miała kontakt ze sztuką, uczyła się nowych technik, zetknęła z rzeźbą, ceramiką, szkłem artystycznym, obejrzała dziesiątki wystaw. Nigdy by tego nie doświadczyła, gdyby wtedy, osiem lat temu, przestraszyła się wyjazdu z Hersztupowa.
- Teraz wiem, że warto wierzyć w siebie - dodaje z przekonaniem. - W życiu trzeba robić to, co się lubi. I nieważne, czy są to rzeczy wielkie czy zwyczajne, codzienne. Każdemu radziłabym, aby nie rezygnował z marzeń.
Jolanta Michałowska-Kędziora obroniła dyplom w 2006 roku. Praca teoretyczna nosiła tytuł "Muzyka moim malarstwem". A obrazy pełne były szarości i bieli.
Została artystą - plastykiem. Wyszła za mąż, ma małego synka. Urządziła w domu, w Hersztupowie swoją pracownię. I wie, że już wkrótce stworzy cykl obrazów, które pokażą "kilka chwil z życia anioła".
Bo właśnie anioły są najbardziej ulubionym motywem jej twórczości. Lubi malować anioły na dużych płótnach, ale też małe, wręcz miniaturowe. Niektóre wiesza u siebie, inne przekazuje rodzinie, znajomym. A na zamó- wienie najczęściej tworzy portrety w ołówku. Wiele z nich dostały dzieci z naszej gminy, z okazji I komunii świętej. Taki prezent zostanie im na całe życie.
- Sztuka nie lubi pośpiechu - przekonuje pani Jola.
Nie zawsze więc sięga po pędzel. Czasem tylko szkicuje, zwłaszcza, gdy jest daleko od domu, na przykład w Bieszczadach. Lubi też fotografować. Wie, że "łapie" sytuacje zabawne, zjawiskowe, ludzi, których nigdy więcej nie zobaczy, że zatrzymuje chwile. Ale, gdy dłużej nie maluje, bardzo do tego tęskni. Latem najczęściej sztalugi ustawia w ogrodzie, a zimą w pracowni.
Zapytana, czy to jest właśnie szczęście, odpowiada, że ma je w zasięgu ręki. Szczęście to mały Kubuś, rodzina, zdrowie, pasja. No i jeszcze muzyka, bez której nie wyobraża sobie dnia. Dziś jest pewna, że “życie nie przechodzi jej bokiem”.
- Dobrze czuję się w Hersztupowie - mówi. - Tu naprawdę można się wyciszyć. A kiedy chcę pojechać na wystawę, spotkać się z twórcami, być na plenerze, to przecież stąd wszędzie jest blisko. Tu stworzyłam też swój warsztat pracy.
Na ścianach w salonie widać piękne, spokojne w tonacji kwiaty. W pokoju u Kuby bawi go kolorowy miś nad łóżeczkiem. W kilku miejscach stoją wazony, świeczniki, pudełka. To wszystko dzieła pani Joli. Z taką ofertą wychodzi do klientów, po prostu potrafi stworzyć klimat. Ale ma też propozycję dla innych twórców, także tych, którzy nie kończyli artystycznych uczelni i nie mają dyplomów. Ich prace, obok swoich, chciałaby pokazywać w internetowej galerii.
- Wiem, że wiele osób tworzy piękne rzeczy, a nie miało możliwości dotrzeć z nimi do większej grupy odbiorców - mówi pani Jola. - Także w naszej gminie są artyści, którzy malują obrazy, ozdabiają bombki, szydełkują, tworzą z nici, robią ozdoby wielkanocne. Wszystkie prace zasługują na to, by je pokazać, a może także za pośrednictwem galerii sprzedać. Zachęcam więc i naszych artystów, by zaglądali na moją stronę i tworzyli tam własne prezentacje.
Świat, także ten artystyczny, nie da się już dziś zamknąć w jednej pracowni czy jednej miejscowości. Nie chcieliby zresztą tego sami twórcy. W zaciszu dobrze jest odpoczywać, tworzyć, znajdować to “coś, co w duszy gra”. Ale potem chcą tym się dzielić i dać ten kawałek siebie innym.
Obrazy dyplomowe pani Joli natychmiast znalazły nabywców. Może cieszą kogoś w prywatnych domach, a może są na wystawach?
W pracowni w Hersztupowie stoi kilka obrazów. Niektóre z nich trafią pewnie do serii z aniołami. Tych ma być przecież dużo. Bo anioły, zdaniem pani Joli, mogą grać na gitarze, jeździć na rowerze, bawić się z dziećmi, mogą być wesołe, zatroskane, szczęśliwe. Taki temat nigdy się nie wyczerpie. Podobnie jak przyroda, każdego dnia inna i za każdym razem widziana inaczej.
Czy obrazy pani Joli będą więc zmieniać się jak świat wokół niej? Wydaje się, że zostaną tak samo nastrojowe i ciepłe, choć przecież coraz dojrzalsze. Na pewno będą piękne.


P.S. Galeria internetowa pani Joli ruszyła w marcu pod adresem www.jomike.pl