Właśnie teraz, w czerwcu, skończył 70 lat życia. 1 lipca minie 45 lat od dnia, kiedy w Drobninie rozpoczął swoją duszpasterską posługę. A w marcu „stuknęło” 27 lat, jak objął oporowską parafię. Nic dziwnego, że mówi, iż przyszedł dobry czas na wspomnienia. Jest do czego pamięcią wracać i co podsumowywać.

Ksiądz Czesław urodził się w małej wiosce Bielsko, niedaleko Międzychodu. Rodzinny dom, choć niezamieszkany, stoi tam do dziś. Kiedy Czesław miał trzy latka, zmarła jego mama. Nie pamięta jej, choć starsza siostra i brat zawsze mówili o niej z miłością. Tato ożenił się po raz drugi i urodziły się bliźniaki. Wszyscy szanowali się i kochali. Ojciec pracował na poczcie, mama w nadleśnictwie. Dziś ksiądz Czesław nie ma już starszego rodzeństwa i rodziców. Jego najbliższą rodziną są młodszy brat i siostra oraz ich bliscy. Przynajmniej raz na rok przyjeżdżają do Oporowa. Byli oczywiście na ostatnich urodzinach.
- Ja też czasem odwiedzam moją rodzinną wieś — mówi ksiądz Górzny. — Zmieniła się bardzo, jest nowocześniejsza, bogatsza, bardziej zadbana. Ale pamiętam, jak opuszczałem Bielsko. Miałem wtedy czternaście lat. Już wówczas wiedziałem, co chcę robić w życiu. Moim marzeniem było pójść do seminarium. Na szczęście istniały wówczas niższe seminaria duchowne, a więc na poziomie szkoły średniej. Najbliższe znajdowało się na Świętej Górze w Gostyniu. Zaraz po szkole podstawowej właśnie tam postanowiłem kontynuować naukę.
Okazało się, że filia gostyńskiego seminarium znajdowała się w Wolsztynie. I to w tym miasteczku Czesław Górzny spędził kolejne pięć lat. Ostatni rok nauki mógł odbywać w miejscowym liceum. Tam w 1958 roku zdał świecką maturę. A potem poszedł na studia. Nie miał wątpliwości, na jakie powinien pójść. Jego powołanie było już mocne, ugruntowane i prawdziwe. Wybrał więc Wyższe Seminarium Duchowne w Poznaniu. Pierwsze dwa lata studiował filozofię, a cztery kolejne teologię. 17 maja 1964 roku przyjął święcenia kapłańskie z rąk arcybiskupa Antoniego Baraniaka. Taką uroczystość przeżywało wówczas 28 jego kolegów. Dziesięciu z nich do dziś jest czynnymi kapłanami. Niektórzy odeszli na zawsze, inni są na emeryturach.
- Bardzo często powtarzam sobie: „Kto raz wybrał, ciągle wybierać musi” — zwierza się ksiądz Czesław. - Gdybym więc dzisiaj raz jeszcze miał wybierać życiową drogę, byłaby to ta sama droga. Nigdy jej nie żałowałem, choć zgodnie z maksymą ciągle ją potwierdzam. I zawsze dzień za dniem wybieram Boga, wiarę, ludzi.
A ta droga księdza Czesława Górznego prowadziła od Drobnina do Oporowa. Właśnie w Drobninie, a więc zaledwie kilka kilometrów od dzisiejszej swojej parafii, ksiądz Czesław rozpoczynał duszpasterstwo. Przez dwa lata był wikariuszem u boku wspaniałego kapłana księdza Kazimierza Zacharzewskiego. A potem pełnił posługę na osiedlu Warszawskim w Poznaniu, dalej w Skórzewie, później w Swarzędzu, znowu w Poznaniu, w parafii św. Jana Kantego, a na końcu w Luboniu — Żabikowie. I stamtąd 7 marca 1982 roku przyjechał do Oporowa. To była pierwsza samodzielna parafia księdza Czesława. Proboszczem jest tu od 27 lat, a więc przez większość swojego kapłańskiego życia. Dziś jest już pewien, że będzie to też jedyna jego parafia. A Oporowo to mała społeczność, najmniejsza w dekanacie krobskim. Parafia liczy 650 wiernych z Oporowa i Oporówka oraz kilkunastu z Grabówca, Kałowa i Nadolnika. Kościół w Oporowie ma prawie czterysta lat, a powstał w miejscu poprzedniego, który przewrócił się ze starości. Tak więc świątynia była tu niemal od zawsze, a w najnowszej historii miała wybitnych kapłanów. Ludzie wspominają księdza Józefa Chełkowskiego, późniejszego biskupa poznańskiego, księdza Antoniego Kinowskiego, wielkiego patriotę, księdza Henryka Lisieckiego, męczennika obozu w Dachau.
- Kiedy przychodziłem do Oporowa, nie myślałem, że spędzę tu życie — mówi ksiądz Czesław. — Miałem już doświadczenia jako wikariusz w parafii wiejskiej, w parafii mniejszego miasta i dużej poznańskiej, sądziłem więc, że Oporowo będzie moim kolejnym duszpasterskim przystankiem. Stało się inaczej i dziś wiem, że tak właśnie miało być. Miejscem kapłańskiej posługi jest przecież ołtarz, ambona, konfesjonał i salka katechetyczna. A to wszystko w Oporowie było i jest. I są wierni. Dla nich kapłanem się jest przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. W małej parafii nawet bardziej to widać. Tu ksiądz nie ma zastępstwa, tu jest z każdym i dla każdego.
I wyjaśnia nam ksiądz Czesław, że na obrazku prymicyjnym umieścił sentencję ze świętego Pawła: „Stałem się wszystkim dla wszystkich”. Potem powtórzył ją z okazji 25-lecia swojego kapłaństwa i obiecuje, że jeśli doczeka półwiecza, znowu zapisze ten tekst. Te słowa bowiem oddają cały sens posługi duszpasterskiej. To tak jakby ciągle dzielić się bochenkiem chleba.
- Nie chcę przez to powiedzieć, że się poświęcam — wyjaśnia ksiądz Górzny. — Lubię czuć się potrzebny. Religia jest dla mnie oparciem. Modlitwa, adoracja, rozmyślania wewnętrznie mnie wzbogacają. Nigdy nie czuję się sam, nawet kiedy idę do zamkniętego kościoła pomodlić się. Tu jest się po prostu z pełności serca. Kapłaństwo to służba Bogu i ludziom. Jak się ją wybiera, można być tylko szczęśliwym.
Ksiądz Czesław Górzny prawie zawsze się uśmiecha. Wspomina, że kiedy był młodszy, lubić jeździć na rowerze i z młodzieżą na dwóch kółkach przemierzył niemal całą Polskę. Pływał też na kajakach, grał w piłkę, pielgrzymował z wiernymi do sanktuariów. Ale na przykład nie umie gotować, nie lubi sprzątać. Za to dużo czyta, chodzi na spacery wśród drzew, wokół kościoła i z dwoma przyjaciółmi proboszczami organizują sobie „półkolonie”. Zapytany, co to takiego, z uśmiechem wyjaśnia, że są to comiesięczne koleżeńskie spotkania. Po prostu wybierają się wspólnie na kawę, pogawędki, na wspomnienia. Taki „kawałek” prywatności każdemu jest potrzebny.
- W małej wsi wszyscy żyjemy jakby w domach ze szkła — wyjaśnia. — Po latach doskonale się znamy. Ludzie przychodzą do mnie z osobistymi problemami, czasem się radzą, czasem skarżą. Jestem przy nich we wszystkich najważniejszych momentach życia. Taką bliskość daje właśnie mała parafia. To szczęście, że Bóg pozwolił mi spędzić w niej tyle lat. A dodam jeszcze, że tak długo, jak jestem w Oporowie, jeżdżę też do Luboni. Tam w kaplicy dworskiej odprawiam mszę świętą. I choć wierni z tej wsi należą do parafii Poniec, przychodzą na nabożeństwa i okazują mi wielką życzliwość. Bardzo im za to dziękuję, bo i od nich czasem słyszę “nasz proboszcz”.
Ksiądz Czesław dwa razy w roku pisze listy do swoich wiernych. Czyta je w czasie mszy świętej. Nie są to kazania, a właśnie listy adresowane jakby do każdego z osobna. W tej nieco- dziennej korespondencji mówi o rzeczach ważnych, o takich, których nie wolno zapomnieć, o powinnościach, troskach. Ten ostatni był o jubileuszu, o historii parafii w Oporowie i o tradycji wiary. Ksiądz proboszcz do tradycji przywiązuje bowiem wielką wagę. Mówi, że dobrze przeżyta i wzbogacona o elementy współczesne może być wartością dla kolejnych pokoleń.
A zapytany, co znaczy być proboszczem, odpowiada, że troszczyć się o życie duchowe wiernych i dobro materialne parafii. A więc także o świątynię. I to troszczyć się wspólnie. Ksiądz Górzny mówi, że część parafian od lat pomaga w utrzymaniu czystości w kościele i wokół niego, dba o dekoracje i zawsze świeże kwiaty, uczestniczy w pracach remontowych. W Oporowie nie było wielkich inwestycji, ale naprawiono ołtarz w kościele, podłogi, ławki, a od kilku lat wymienia się drewniany gont na dachu świątyni. I mimo że parafia jest tak mała, powołano przy niej Radę Duszpasterską i Radę Ekonomiczną.
- W Piśmie Świętym napisano, że siedemdziesiąt lat to wiek sędziwy. W takim już właśnie jestem i tylko to mnie martwi. Tak mi szkoda, że lata uciekają. No i że zdrowie już nie to. Niestety, ani na jazdę na rowerze, ani na wycieczki nie mogę się już wybierać. Ale jestem szczęśliwy.
We wspomnieniach wracamy więc do tego, co dobre i ciepłe. Ksiądz Czesław opowiada o rodzinnym domu, o spotkaniach z siostrą i bratem, o setkach i tysiącach rozmów, jakie odbył z mieszkańcami swojej parafii, nawet o rodzinie, u której od lat się stołuje. Wspomina ileż to razy ściskał dłonie wiernych, którzy odchodzili na zawsze, jak bardzo życzył nowożeńcom szczęścia, jak uczył dzieci wchodzić w uczciwą dorosłość. A także to, jak wspólnie obok kościoła budowali z kamienia symboliczną mogiłę Jana Pawła II po jego śmierci. Takich opowieści mogłoby być setki, bo każdy dzień przynosi coś nowego. Na koniec więc poprosiłam księdza Czesława, by pozwolił mi zacytować pewną anegdotę. Otóż na jednym ze spotkań ze swoimi przyjaciółmi usłyszał, że kiedyś na jego nagrobku napiszą: „Nadawał się tylko dla Oporowa”. Ale drugi przyjaciel szybko dodał, że napis będzie inny: „Nadawał się aż dla Oporowa”. I ksiądz Czesław wie, że ten drugi napis byłby prawdziwszy. To on dostał bowiem Oporowo w darze od losu. I za tę małą parafię, która stała się jego domem, zawsze będzie dziękować Bogu.