Ksiądz Stanisław Pietraszek
Lamki to wieś w parafii Gorzyce Wielkie pod Ostrowem. Tam w 1953 roku urodził się Stanisław Pietraszek.W domu, obok rodziców, byli jeszcze dziadkowie i starsza siostra, a potem dołączyła do nich mała siostrzyczka. Rodzice prowadzili nieduże gospodarstwo rolne. Do kościoła mieli zaledwie trzy kilometry.
Z dzieciństwa Stanisław Pietraszek pamięta kilka rzeczy. Przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa. Wszystko w ich domu miało swoje miejsce. Codziennie razem zasiadali do stołu, każdy pomagał w gospodarstwie, wieczorem i rano była modlitwa, w niedzielę wszyscy chodzili na mszę świętą. Mama czasem grała na mandolinie i śpiewała, tato planował żniwa, czy wykopki. Nie było luksusów, ale każdy miał prawo do swoich małych marzeń i planów. Było normalnie i spokojnie.
Ale pamięta też ksiądz Stanisław, że od zawsze chciał grać. Tak naprawdę to muzykę słyszał gdzieś w środku i dziś mówi, że to też pewnie był plan boży, bo przecież kto śpiewa, ten dwa razy się modli. W trzeciej klasie podstawówki zapisał się do ogniska muzycznego, a używany akordeon rodzice kupili mu po pierwszej komunii świętej. Trochę pieniędzy zebrał z prezentów, resztę dołożyli rodzice i zaczął grać "na swoim". A grał w szkole, w kościele, w domu.
Ale pamięta też Stanisław Pietraszek swojego proboszcza z parafii Gorzyce Wielkie - Franciszka Robakowskiego. Od pierwszej klasy uczył go religii. Aż do skończenia liceum Stanisław służył mu do mszy świętej, chodził z nim po kolędzie, rozmawiał. To nie jest przypadek, że w powojennych latach, do czasu prymicji księdza Stanisława, w tej parafii było aż 10 powołań kapłańskich. Ksiądz proboszcz z Gorzyc Wielkich pokazywał im drogę swoim życiem, uczył wiary jak nikt inny.
- Moje powołanie nie przyszło z dnia na dzień - zwierza się ksiądz Pietraszek. - Ono dojrzewało już od szkoły podstawowej. Nikomu nie mówiłem o planach na przyszłość, nawet rodzicom. Modliłem się o jakiś znak od Boga. Chciałem wiedzieć, czy jest to powołanie głębokie, prawdziwe, czy kiedyś nie zmienię zdania.
Mały Stanisław po podstawówce wybrał się do liceum. Wtedy chłopcy ze wsi nie mieli szans na skończenie takiej szkoły średniej. Wszyscy poszli do techników lub zawodówek. Ale to miał być właśnie test dla Stanisława. Postanowił, że jeśli zda maturę, to pójdzie do seminarium i da radę. Zdał, powiedział o swoim powołaniu wychowawcy i zrozumiał, że to właśnie był ten znak od Boga. A już po egzaminie maturalnym dowiedział się, że drugi kolega z klasy także postanowił zostać księdzem. Nie wiedzieli nawzajem o swoich powołaniach, ani o swoich rozterkach. Ale obaj wybrali to, co kochali najbardziej.
Ksiądz Pietraszek zapytany, czy już wtedy rozumiał, z czego będzie musiał rezygnować w życiu, długo wyjaśniał tę sprawę. Z uśmiechem opowiedział, że w przeddzień wyjazdu do Poznania do seminarium duchownego, grał na zabawie dla przyjaciół. Na drugi dzień rano ściął włosy, zapakował akordeon i rozpoczął nowe życie. Z muzyki nie zrezygnował, bo jak mówi poeta: “wstąp gdzie słychać śpiew, bo tam ludzie mają serce". Mało tego, już w seminarium nauczył się grać na gitarze, a potem na organach kościelnych. Do dziś powtarza, że wiarę wyznawać można też radośnie, więc z instrumentami prawie się nie rozstaje. Mówiąc żartobliwie, z długich włosów zrezygnował. Ale też z założenia rodziny, to jest oczywiste. Wiedział również, że kapłan musi wykonywać swoją posługę tam, gdzie biskup go pośle. Nigdy nie wie, czy będzie to daleko od bliskich, kogo tam spotka, do jakich parafian trafi. Musi też liczyć się z tym, że w każdej chwili może być skierowany gdzie indziej, do nowej parafii, czasem na drugi koniec Polski.
Z tego wszystkiego zdawał sobie sprawę, ale też dorastał do tej wiedzy przez całe sześć lat seminarium. Tam jest czas na ugruntowanie swoich decyzji, na znalezienie odpowiedzi na pytanie, czy powołanie jest tak wielkie, że innej drogi po prostu nie można wybrać. Ksiądz Pietraszek znalazł tę odpowiedź. I poznał ogrom wiedzy teologicznej, bo przedmioty, które studiował, poza łaciną i filozofią, nie miały już nic wspólnego z liceum. Czymś zupełnie nowym była na przykład dogmatyka, mariologia, katechetyka, egzegeza - czyli badanie pisma świętego i wiele innych przedmiotów.
- Może to kogoś zdziwi, ale przez całe liceum, a później także w seminarium, interesowałem się techniką - mówi ksiądz Pietraszek. - Miałem wspaniałego nauczyciela fizyki i to on nauczył mnie wielu spraw związanych z elektroniką, prądem, komputerem. Dla mnie nie jest problemem zrobienie nagłośnienia w kościele, czy naprawienie urządzenia elektrycznego. A przy tym nie przeszkadza mi to zupełnie w rozwijaniu drugiej pasji, czyli zbieraniu tekstów i nut pieśni religijnych.
Ksiądz Stanisław ma w swoim archiwum setki pieśni ze wszystkich regionów kraju. Zaczął je gromadzić, kiedy wybierał się na piesze pielgrzymki do Częstochowy. Pierwszy raz poszedł z pielgrzymką na piątym roku studiów. Potem był aż jedenaście razy. Wierni śpiewali piękne pieśni, wiele z nich słyszał po raz pierwszy. A że znał nuty, zaczął je zapisywać. Teraz zawsze, gdy usłyszy nowe utwory, zatrzymuje je w pamięci i w notatniku. Także te ludowe, regionalne, niektóre biesiadne. Myśli o tym, by wydać je drukiem. Taki muzyczny zeszyt byłby jednym z najpiękniejszych. A wiedzą o tym wierni z drobnińskiej parafii, bo kiedy wybierają się z księdzem Stanisławem na pielgrzymki, zawsze dostają nowy śpiewnik.
Ksiądz Stanisław Pietraszek przyjął z rąk księdza biskupa Mariana Przykuckiego święcenia kapłańskie 20 maja 1978 roku. Minęło więc 30 lat, odkąd zaczął pełnić swoją duszpasterską posługę. Wikarym był przez 13 lat. Najpierw w Zaniemyślu, potem w Kępnie, następnie w parafii Bożego Ciała w Poznaniu oraz w Chodzieży. Pierwszą parafię prowadził ponad 5 lat w Starym Bojanowie koło Śmigla. Stamtąd w 1996 roku przyszedł do Drobnina.
Tak to już jest, że ksiądz wikary poznać musi różne parafie. I te małe, i większe, na wsi i w mieście. Służy w parafiach, gdzie bywa kilku wikariuszy, ale i w takiej, gdzie jest sam, a nawet, gdzie musi docierać do dwóch kościołów. Przez te lata nabiera doświadczenia, poznaje problemy ludzi, uczy się dbać o budowle kościelne, coraz bardziej staje się członkiem wielkiej rodziny parafian.
- W Starym Bojanowie miałem 1600 parafian - wyjaśnia ksiądz proboszcz. - A w Drobninie dwa razy tyle, a ostatnio nawet więcej. Znam każdego wiernego mojej parafii, w każdym domu przez te lata już byłem. Nic dziwnego, że czuję się tu jak w rodzinie.
O dom rodzinny zapytaliśmy więc w tym miejscu. Czy po tylu latach można jeszcze tęsknić do wsi Lamki lub kościoła w Gorzycach Wielkich?
Nie ma już dziadka i babci. Kilka lat temu odszedł ojciec księdza Stanisława, choć na szczęście zdążył jeszcze być w Drobninie. Nie ma już wielu przyjaciół, nawet kolega, który razem z nim zdawał maturę i wybrał kapłaństwo, pożegnał się na zawsze. Ale przecież pamięć została, kościół też, a odległość jest jakby mniejsza. Ksiądz Stanisław mówi, że wystarczy kochać. A jak inaczej pokazać tę miłość, jeśli nie codzienną obecnością wśród bliskich? Choćby modlitwą, myślami, czasem wizytą. Dwa lata temu, gdy razem z parafianami z Drobnina wracał z Częstochowy, po drodze skręcili do rodzinnych Lamek. Mama kończyła właśnie 80 lat i ponad 50 osób składało jej życzenia. Za rok zaprosiła wszystkich na 81 urodziny. Czyż można oczekiwać od życia większej radości?
Kościół w Drobninie jest pod wezwaniem Najświętszego Serca Pana Jezusa. Ma ponad 70 lat. Ksiądz proboszcz prowadzi piękną kronikę kościoła i parafii. Wydaje się, że są w niej same radosne wydarzenia. Ale przecież tak nie jest. Każde pożegnanie to czyjś ból i rozpacz, wizyta u chorych to niekiedy brak nadziei, spowiedź to czasem wiele trosk i kłopotów. Z tym wszystkim trzeba się zmierzyć, a przynajmniej wysłuchać, pocieszyć, być.
- Do każdej posługi przygotowuję się tak samo - zwierza się ksiądz Stanisław. - I wtedy, gdy udzielam sakramentu małżeństwa, czy chrztu, i wtedy, gdy odprowadzam zmarłych na cmentarz. W danej chwili dla tych ludzi jest to najważniejszy dzień w życiu. A ja chciałbym, by takim pozostał. I by wierzyli. A wiary nie można się nauczyć. Wiarę wzbudza się dzień za dniem, godzina za godziną. Modlę się do Boga, bym potrafił ją w ludziach wzbudzać.
O sobie ksiądz Stanisław mówi, że jest bezkonfliktowy. Że chce trafić do dzieci i młodzieży. Dlatego dziesiątki razy brał udział w oazach, a teraz organizuje dzieciom ogniska, seanse filmowe, zabawy obok plebanii. Mówi, że przeżywa każde niedzielne kazanie i zawsze przez kilka dni myśli, co i jak przekazać wiernym. A i tak jest przekonany, że mógł powiedzieć lepiej, że może trafiłby do większej rzeszy słuchających. Jest otwarty na każdego, kto przyjdzie na plebanię. Co prawda, z uśmiechem mówi, że życie nie jest takie jak w filmie "Plebania", ale rozmowy nie odmówiłby nikomu. Wierzy, że miłość do Boga, a zatem i do ludzi wyrażać się może radośnie, pogodnie. Marzy, aby w jego parafii było choć jedno kapłańskie powołanie. No i odpowiada na potrzeby parafian, aby razem z nimi uczestniczyć w pielgrzymkach do miejsc świętych. To ogromnie zbliża.
Przez 10 lat ksiądz Stanisław Pietraszek sam kierował parafią. A jest ona niemała, bo przecież obejmuje siedem wsi, ma dwa kościoły i kaplicę. Ale od dwóch lat w Drobninie jest też ksiądz Andrzej Pawłowski. Przyjechał z Bronikowa i jest rezydentem, pomagającym proboszczowi w posłudze duszpasterskiej. Teraz jest więc o wiele łatwiej dotrzeć do ludzi, ale i kierować parafią. Bo przecież obok wszystkich duchowych spraw parafia to także zarządzanie. Przez 13 lat, które ksiądz Pietraszek spędził w Drobninie, zmieniło się tu bardzo dużo. Świątynia ma gaz i ogrzewanie, kilka lat temu została odmalowana, przełożono dach, a wieżę pokryto blachą miedzianą. Wokół kościoła jest kostka brukowa, a na cmentarzu są prąd i woda. Ocieplono probostwo, a ostatnio wyremontowano organy. To naprawdę sporo robót i bardzo dużo pieniędzy. A powiedzmy przy tym, że pieniądze pochodzą wyłącznie od wiernych. Ani proboszcz, ani ksiądz rezydent nie otrzymują pensji i nie mają żadnych innych dotacji. Cały kościół jest więc dziełem parafian. Oni ten kościół po prostu tworzą i sami są też KOŚCIOŁEM.
- Cieszę się, kiedy parafianie mówią o mnie nasz proboszcz - dodaje ksiądz Stanisław. - Ja naprawdę czuję, że do nich należę. Chciałbym tu zostać jak najdłużej, choć przecież wiem, że Bogu służyć można wszędzie. Ale w Drobninie jestem u siebie. Stąd nawet tęsknota do dziecięcych Lamek jest łatwiejsza.